niedziela, 28 maja 2017

MENIMA - koszulki stworzone z miłości do zwierząt


Jakiś czas temu trafiłam na stronę wegańskiej marki odzieżowej MENIMA. Przyznam otwarcie, kiedy tylko zobaczyłam projekty ich koszulek – wpadłam po uszy. Zakochałam się w zwierzęcych grafikach, których siła oddziaływania leżała w krótkich hasłach: Protect Us, Love All Animals, czy Vegan Animal.

Na stronie akurat trwał preorder najnowszego wzoru – Not Your Fur, więc zdecydowałam się złożyć zamówienie. Po zapoznaniu się z tabelką wymiarów postanowiłam wybrać największy rozmiar XL – i całe szczęście, że tak zrobiłam! Noszę rozmiar L, a bluzka leży idealnie. Nie mam zastrzeżeń co do materiału i jakości nadruku. Mam nadzieję, że jak najdłużej przetrwa moją obsesję na punkcie częstego prania. 

MENIMA to nie tylko fantastyczne wzory koszulek, lecz większa ideologia, której celem jest promocja stylu życia wolnego od okrucieństwa względem zwierząt. Dodatkowo, na fanpejdżu marki znalazłam informację, iż 5% przychodu trafia na rzecz organizacji Otwarte Klatki, także kupując koszulkę masz pewność, iż dostaniesz dobry towar, a część zysku pójdzie na fantastyczny cel. Mi to pasuje!


Koszulka Not Your Fur: MENIMA BRAND


Jeśli znacie inne marki, których ubrania szerzą pozytywne ideologie, dajcie znać - chętnie zapoznam się z ich ofertą :)

środa, 24 maja 2017

Jak rzuciłam palenie… (i nikogo nie zabiłam).


Lubię generalizować. Uważam, że nawet jeśli są jakieś wyjątki, to w ogólnym rozrachunku: WSZYSCY PALACZE SĄ TACY SAMI. Myślimy, że jesteśmy inni, że nikt nie zrozumie, jak mocny związek wiąże nas z papierosem, jak silny to nałóg i jak trudne (prawie niemożliwe!) byłoby rzucenie palenia.

Palenie stało się dla mnie nieodłącznym elementem życia, co więcej – stało się nieodłącznym elementem mnie samej. Gdybym nadal była uzależniona, a musiałabym napisać kilka słów o sobie, na pewno zaczęłabym od słów: „kobieta o prostokątnej figurze, z burzą włosów i papierosem w dłoni”. Ten papieros mi pasował. Zewnętrznie symbolizował to, co działo się wewnątrz mnie.

Myślałam, że papierosy pomagają mi się zrelaksować. Kiedy byłam w stresującej sytuacji – paliłam, a kiedy nie mogłam tego zrobić, pomagała mi myśl, że wystarczy przez to przejść, jeszcze kilka godzin, jeszcze chwila, a zapalę i odzyskam spokój. Jako, iż mój nałóg stał się tajemnicą poliszynela, będąc z jednej strony faktem ogólnie znanym i (niby) przyjętym, a z drugiej potępianym, nie mogłam, jak większość palących, uzupełniać nikotyny w każdym, dowolnie wybranym przeze mnie momencie. Oczywiście, osoba uzależniona za wszelką cenę dąży  do zaspokojenia swojego głodu i nic ani nikt nie stanie jej na przeszkodzie. Chociaż głód nikotynowy blokował moją sprawność umysłową i w momentach silnego pragnienia nie byłam w stanie wykonać żadnej pracy, która wymagała skupienia, stałam się mistrzem w wyszukiwaniu i tworzeniu możliwości. Miałam milion wymówek, zaczęłam tworzyć nowe rytuały, dzięki którym mogłam bez problemu kryć się ze swoim nałogiem. Najgorsze było to, gdy nie widziałam możliwości, a jedyną opcją stało się rozpętanie awantury i ucieczka z domu, by móc w spokoju zapalić tego upragnionego papierosa.

Papierosy stały się głównym czynnikiem w planowaniu mojego dnia. Jeśli coś stało na przeszkodzie mi i mojemu nałogowi – niestety odchodziło w odstawkę. Tak było też z ludźmi, nawet tymi najbliższymi. Czułam, że „są przeciwko”, że chcą wejść pomiędzy mój związek z nałogiem, że jesteśmy „MY” i „ONI”. Byłam coraz bardziej zestresowana, także z powodu prywatnych problemów, i myślałam, że udaje mi się przeżyć kolejny dzień tylko dlatego, że mogę zapalić, a gdy palę papierosa na jedną chwilę jestem spokojna, przez ten jeden moment mam siłę by walczyć o siebie.

Niestety, głód nikotynowy zaczął przejmować nade mną kontrolę. Po siedmiu latach dość intensywnego związku, zaczęłam zauważać wady palenia. Martwiły mnie kłótnie z bliskimi, które wywołuje w czasie, kiedy bardzo chciałam zapalić, a nie mogłam. Potrafiłam być naprawdę okrutna. Nie liczyłam się ze słowami, a wulgaryzmy stały się moim językiem powszednim. W końcu to była wojna, prawda? Musiałam być agresywna, w końcu albo „MY” albo „ONI”. Bałam się, że kiedy zacznę rzucać, stanę się jeszcze gorsza (nie wiem, czy to było w ogóle możliwe). Bałam się, co jeszcze mogę powiedzieć lub zrobić. Nie mogłam ręczyć za to, że nie zadźgałabym osoby, które udaremniałaby mi zapalenie. To brzmi strasznie, ale mój stan psychiczny pozostawiał w tym czasie wiele do życzenia, a wydawało mi się, że papierosy to jedyne, co przynosi mi ulgę.

Strach przed własną agresją zmotywował mnie do zmiany swojego życia. Oczywiście, myślałam o innych zaletach rzucenia, ale ich wartość dotarła do mnie dużo później. Zamiast przepalać pieniądze, stać mnie na wiele rzeczy, które wydawały mi się poza moim finansowym zasięgiem. Wcześniej nie myślałam o zdrowiu, teraz, widząc efekty mojej siedmioletniej współpracy z koncernami tytoniowymi, rozumiem,  ile szkody sobie wyrządziłam. Całe szczęście podreperowałam swój budżet i kiedy odwiedzę dentystę, nadal będę miała za co obłożyć chleb w tym miesiącu. O zdrowiu się nie myśli, bo znajduje się w perspektywie długoterminowej. Teraz uważam, ze wszyscy palacze, którzy mają dzieci, są egoistami. Jest spora szansa, że część uzależnionych będzie zdychać w męczarniach, a ich dzieci będą musiały na to patrzeć. Nikt nie myśli, jak bolesna jest śmierć przy raku płuc, ile czasu dzieciaki będą słuchały jęków, same przy tym odchodząc od zmysłów. Niestety, to że ty umrzesz to nie ma większego znaczenia, będziesz wiedzieć czemu umierasz - zawdzięczasz to okresowi x lat, kiedy wciągałeś szajs z papierosa, dymiący chrust owinięty w bibułę, i właśnie ta zielenina teraz sprawa że twoje dzieciaki mają ochotę wbić sobie pręt w uszy, aby dłużej nie słyszeć twojego zawodzenia. Czy tego chcemy, czy nie – stajemy się odpowiedzialni za własne dzieci. Powinniśmy im pomagać, zamiast być dla nich ciężarem.

Myślę, że na wszystko jest odpowiedni czas. Próbowałam rzucić palenie kilka razy w życiu. Za każdym razem moją motywacją była druga osoba – i to był błąd. Powinnam zrobić to dla siebie. Ty także musisz zrobić to dla siebie. Musisz znaleźć powód, niezależnie czy będą to pieniądze, twoje zdrowie psychicznie, czy fizyczne.

Nie sądziłam, że uda mi się rzucić palenie. Byłam pewna, że będę paskudna dla bliskich i po kilku dniach stwierdzę, iż zapalę, a później znowu spróbuję rzucić, poddam się i tak w kółko. Jak można to ciągnąć?

Papierosy są bez sensu. Mogłabym dodać: niestety, bo okazuję się że przez tyle lat nadawałam sens czemuś, co było go kompletnie pozbawione. Papierosy nie sprawiły, że byłam fajniejsza, ciekawsza, że umiałam zachować spokój, nie pomagały mi się wyluzować, czy przetrwać nudę… To przykre, jak ważny stał się dla mnie nałóg i jak żałosna musiałam wydawać się w oczach niepalących.

Moje największe zmartwienie, czyli problem z koncentracją i brakiem skupienia także powoli odchodzą w zapomnienie. Nie jest to prosty proces i nadal próbuję odzyskać dawną sprawność umysłową. Kiedy chce mi się palić i nie potrafię zacząć myśleć, tłumaczę sobie, że nie mam na co czekać, nie zapalę, nic się nie zmieni, muszę wziąć się w garść i zacząć, a jak zacznę – pójdzie z górki. Podobnie jest z tym tekstem. Leżał od wielu tygodni w mojej głowie, obok obaw o to, czy będę potrafiła przelać w Wordzie wszystko to, co wydaje mi się ważne, czy moja wypowiedź będzie składna i spójna, i co najważniejsze – czy ktoś przeczyta ten tekst i stwierdzi: tak, mam podobnie, palenie nie sprawiło, iż stałem się wyjątkowy, jestem jednym z tych smutnych, zniszczonych palaczy, którzy myślą, że nie wygrają z nałogiem.

Po tym wstępie, który okazał się niemal całym tekstem, pozostaje ostatnie – podzielenie się moim sposobem na rzucenie palenia. Palenia, które stało się mną, papierosem, który był dla mnie ważniejszy niż rodzina, niż mężczyzna, niż ja sama.

Była niedziela, koło godziny siedemnastej, czyli za pół godziny powinnam wyjść na mój obowiązkowy spacer z psem, w czasie którego spaliłabym pół paczki i jakoś przetrwała do kolejnego dnia. I siedząc potargana, stwierdziłam krótko: nie pójdę. Nikomu nie mówiąc, postanowiłam rzucić palenie. Myślałam, ze będzie strasznie, i po części tak było. Bardzo pomogła mi książka Allena Carra - ,,Prosta metoda jak skutecznie rzucić palenie". Szczerze polecam wszystkim przerażonym. Allen pisze dużo lepiej ode mnie, bardziej przejrzyście tłumaczy cały bezsens uzależnienia od nikotyny.

Pamiętam, że w dniu, kiedy zaznaczyłam w kalendarzu pierwszy dzień bez papierosa pomyślałam „żeby tylko wytrwać miesiąc, wtedy będzie łatwiej”. Każdy dzień wydawał mi się zdobyciem Mount Everest. Nie wiedziałam, jakim cudem przeżyje bez papierosa tydzień.

Ale przeżyłam. Kolejny także.

Gdzieś w okolicy trzeciego tygodnia zaczęłam zapominać, aby zakreślać dni w kalendarzu. Robiłam to, gdy czułam symptomy odrzucenia, o których chciałam pamiętać (np. wysychanie ust, bóle w sercu, straszne fantomowe bóle żył (!) i płuc.

Rzuciłam i zapewniam - jest życie po rzuceniu papierosów. Zróbcie to, kiedy tylko poczujecie, że to ten moment, ale nie odkładajcie go w nieskończoność. Zmieńcie swoje życie jak najszybciej, najlepiej teraz.