Lubię generalizować. Uważam, że nawet jeśli są jakieś wyjątki,
to w ogólnym rozrachunku: WSZYSCY PALACZE SĄ TACY SAMI. Myślimy, że jesteśmy
inni, że nikt nie zrozumie, jak mocny związek wiąże nas z papierosem, jak silny
to nałóg i jak trudne (prawie niemożliwe!) byłoby rzucenie palenia.
Palenie stało się dla mnie nieodłącznym elementem życia, co
więcej – stało się nieodłącznym elementem mnie samej. Gdybym nadal była
uzależniona, a musiałabym napisać kilka słów o sobie, na pewno zaczęłabym od
słów: „kobieta o prostokątnej figurze, z burzą włosów i papierosem w dłoni”. Ten papieros mi pasował. Zewnętrznie symbolizował to, co działo się wewnątrz
mnie.
Myślałam, że papierosy pomagają mi się zrelaksować. Kiedy
byłam w stresującej sytuacji – paliłam, a kiedy nie mogłam tego zrobić, pomagała
mi myśl, że wystarczy przez to przejść, jeszcze kilka godzin, jeszcze chwila, a
zapalę i odzyskam spokój. Jako, iż mój nałóg stał się tajemnicą poliszynela,
będąc z jednej strony faktem ogólnie znanym i (niby) przyjętym, a z drugiej potępianym,
nie mogłam, jak większość palących, uzupełniać nikotyny w każdym, dowolnie
wybranym przeze mnie momencie. Oczywiście, osoba uzależniona za wszelką cenę dąży do zaspokojenia swojego głodu i nic ani nikt nie stanie jej na
przeszkodzie. Chociaż głód nikotynowy blokował moją sprawność umysłową i w
momentach silnego pragnienia nie byłam w stanie wykonać żadnej pracy, która
wymagała skupienia, stałam się mistrzem w wyszukiwaniu i tworzeniu możliwości.
Miałam milion wymówek, zaczęłam tworzyć nowe rytuały, dzięki którym mogłam bez
problemu kryć się ze swoim nałogiem. Najgorsze było to, gdy nie widziałam
możliwości, a jedyną opcją stało się rozpętanie awantury i ucieczka z domu, by
móc w spokoju zapalić tego upragnionego papierosa.
Papierosy stały się głównym czynnikiem w planowaniu mojego
dnia. Jeśli coś stało na przeszkodzie mi i mojemu nałogowi – niestety
odchodziło w odstawkę. Tak było też z ludźmi, nawet tymi najbliższymi. Czułam,
że „są przeciwko”, że chcą wejść pomiędzy mój związek z nałogiem, że jesteśmy
„MY” i „ONI”. Byłam coraz bardziej zestresowana, także z powodu prywatnych
problemów, i myślałam, że udaje mi się przeżyć kolejny dzień tylko dlatego, że
mogę zapalić, a gdy palę papierosa na jedną chwilę jestem spokojna, przez ten
jeden moment mam siłę by walczyć o siebie.
Niestety, głód nikotynowy zaczął przejmować nade mną
kontrolę. Po siedmiu latach dość intensywnego związku, zaczęłam zauważać wady
palenia. Martwiły mnie kłótnie z bliskimi, które wywołuje w czasie, kiedy
bardzo chciałam zapalić, a nie mogłam. Potrafiłam być naprawdę okrutna. Nie
liczyłam się ze słowami, a wulgaryzmy stały się moim językiem powszednim. W
końcu to była wojna, prawda? Musiałam być agresywna, w końcu albo „MY” albo „ONI”.
Bałam się, że kiedy zacznę rzucać, stanę się jeszcze gorsza (nie wiem, czy to
było w ogóle możliwe). Bałam się, co jeszcze mogę powiedzieć lub zrobić. Nie
mogłam ręczyć za to, że nie zadźgałabym osoby, które udaremniałaby mi
zapalenie. To brzmi strasznie, ale mój stan psychiczny pozostawiał w tym czasie
wiele do życzenia, a wydawało mi się, że papierosy to jedyne, co przynosi mi
ulgę.
Strach przed własną agresją zmotywował mnie do zmiany
swojego życia. Oczywiście, myślałam o innych zaletach rzucenia, ale ich wartość
dotarła do mnie dużo później. Zamiast przepalać pieniądze, stać mnie na wiele
rzeczy, które wydawały mi się poza moim finansowym zasięgiem. Wcześniej nie
myślałam o zdrowiu, teraz, widząc efekty mojej siedmioletniej współpracy z
koncernami tytoniowymi, rozumiem, ile
szkody sobie wyrządziłam. Całe szczęście podreperowałam swój budżet i kiedy
odwiedzę dentystę, nadal będę miała za co obłożyć chleb w tym miesiącu. O
zdrowiu się nie myśli, bo znajduje się w perspektywie długoterminowej. Teraz
uważam, ze wszyscy palacze, którzy mają dzieci, są egoistami. Jest spora
szansa, że część uzależnionych będzie zdychać w męczarniach, a ich dzieci będą
musiały na to patrzeć. Nikt nie myśli, jak bolesna jest śmierć przy raku płuc,
ile czasu dzieciaki będą słuchały jęków, same przy tym odchodząc od zmysłów.
Niestety, to że ty umrzesz to nie ma większego znaczenia, będziesz wiedzieć
czemu umierasz - zawdzięczasz to okresowi x lat, kiedy wciągałeś szajs z
papierosa, dymiący chrust owinięty w bibułę, i właśnie ta zielenina teraz
sprawa że twoje dzieciaki mają ochotę wbić sobie pręt w uszy, aby dłużej nie
słyszeć twojego zawodzenia. Czy tego chcemy, czy nie – stajemy się
odpowiedzialni za własne dzieci. Powinniśmy im pomagać, zamiast być dla nich
ciężarem.
Myślę, że na wszystko jest odpowiedni czas. Próbowałam
rzucić palenie kilka razy w życiu. Za każdym razem moją motywacją była druga
osoba – i to był błąd. Powinnam zrobić to dla siebie. Ty także musisz zrobić to
dla siebie. Musisz znaleźć powód, niezależnie czy będą to pieniądze, twoje
zdrowie psychicznie, czy fizyczne.
Nie sądziłam, że uda mi się rzucić palenie. Byłam pewna, że
będę paskudna dla bliskich i po kilku dniach stwierdzę, iż zapalę, a później
znowu spróbuję rzucić, poddam się i tak w kółko. Jak można to ciągnąć?
Papierosy są bez sensu. Mogłabym dodać: niestety, bo okazuję się że przez tyle lat nadawałam
sens czemuś, co było go kompletnie pozbawione. Papierosy nie sprawiły, że byłam
fajniejsza, ciekawsza, że umiałam zachować spokój, nie pomagały mi się
wyluzować, czy przetrwać nudę… To przykre, jak ważny stał się dla mnie nałóg i
jak żałosna musiałam wydawać się w oczach niepalących.
Moje największe zmartwienie, czyli problem z koncentracją i
brakiem skupienia także powoli odchodzą w zapomnienie. Nie jest to prosty proces i
nadal próbuję odzyskać dawną sprawność umysłową. Kiedy chce mi się palić i nie
potrafię zacząć myśleć, tłumaczę sobie, że nie mam na co czekać, nie zapalę,
nic się nie zmieni, muszę wziąć się w garść i zacząć, a jak zacznę – pójdzie z
górki. Podobnie jest z tym tekstem. Leżał od wielu tygodni w mojej głowie, obok
obaw o to, czy będę potrafiła przelać w Wordzie wszystko to, co wydaje mi się
ważne, czy moja wypowiedź będzie składna i spójna, i co najważniejsze – czy
ktoś przeczyta ten tekst i stwierdzi: tak, mam podobnie, palenie nie sprawiło,
iż stałem się wyjątkowy, jestem jednym z tych smutnych, zniszczonych palaczy,
którzy myślą, że nie wygrają z nałogiem.
Po tym wstępie, który okazał się niemal całym tekstem,
pozostaje ostatnie – podzielenie się moim sposobem na rzucenie palenia.
Palenia, które stało się mną, papierosem, który był dla mnie ważniejszy niż
rodzina, niż mężczyzna, niż ja sama.
Była niedziela, koło godziny siedemnastej, czyli za pół
godziny powinnam wyjść na mój obowiązkowy spacer z psem, w czasie którego
spaliłabym pół paczki i jakoś przetrwała do kolejnego dnia. I siedząc
potargana, stwierdziłam krótko: nie pójdę. Nikomu nie mówiąc, postanowiłam
rzucić palenie. Myślałam, ze będzie strasznie, i po części tak było. Bardzo
pomogła mi książka Allena Carra - ,,Prosta metoda jak skutecznie rzucić
palenie". Szczerze polecam wszystkim przerażonym. Allen pisze dużo lepiej
ode mnie, bardziej przejrzyście tłumaczy cały bezsens uzależnienia od nikotyny.
Pamiętam, że w dniu, kiedy zaznaczyłam w kalendarzu pierwszy
dzień bez papierosa pomyślałam „żeby tylko wytrwać miesiąc, wtedy będzie
łatwiej”. Każdy dzień wydawał mi się
zdobyciem Mount Everest. Nie wiedziałam, jakim cudem przeżyje bez papierosa
tydzień.
Ale przeżyłam. Kolejny także.
Gdzieś w okolicy trzeciego tygodnia zaczęłam zapominać, aby
zakreślać dni w kalendarzu. Robiłam to, gdy czułam symptomy odrzucenia, o których
chciałam pamiętać (np. wysychanie ust, bóle w sercu, straszne fantomowe bóle
żył (!) i płuc.
Rzuciłam i zapewniam - jest życie po rzuceniu papierosów. Zróbcie to, kiedy tylko poczujecie, że to ten moment, ale nie odkładajcie go w nieskończoność. Zmieńcie swoje życie jak najszybciej, najlepiej teraz.
Pamiętaj, że zawsze będę z Ciebie dumna. I skopię Ci dupsko, jak wrócisz do nałogu :D
OdpowiedzUsuńKilka miesięcy minęło i nic nie zapowiada, że nagle się złamie, ale chyba zrobię po kilku miesiącach aktualizację - co się zmieniło, jak się czuję i czy nadal mnie ciągnie :D
UsuńI jak tam? Dalej nie palisz?
OdpowiedzUsuń